Ten album powstał pod koniec 1981 roku, gdy PRL staczał się w stan wojenny, a zamiast nadziei na ulicach pojawiły się czołgi. A jednak "Supernova", drugi studyjny album poetów polskiego rocka, formacji Exodus, szybko pojawił się pod ladami miłych pań w księgarniach w całym kraju. Może dlatego, że nie ma w nim polityki, a może dlatego, że nikt z twardogłowych działaczy nie był w stanie jej na tej płycie dostrzec. Poezja ze swojej natury jest nieprzezroczysta, wymaga skupionego spojrzenia głębiej, przebicia się przez warstwy nie zawsze poetyckiej materii, a jeśli podana jest w akompaniamencie zawodzących gitar, to co to może być za poezja. Tak pewnie wtedy myślano, decydując się "wypuścić między ludzi" ten niezwykle poruszający poemat, jakim na jaki składa się osiem utworów. Po cztery na każdą ze strony winylowego krążka.
Trzydzieści lat temu ta płyta odbierana była inaczej - poetyka późnego PRL była zdefiniowana walką o przetrwanie, o "niezwariowanie" (pamiętacie słynne: "Paranoja!" pana Piotrusia z telewizyjnych spektakli Olgi Lipińskiej?). Bardzo częstym zawołaniem - hasłem - odpowiedzią na każdą przeciwność losu, było "ja zaraz zwariuję!, jako ostrzeżenie, ale też zapowiedź oczywistej konswkwencji brania na serio rzeczywistości, którą dało się jakoś znosić tylko przez absurd, przez wyśmianie. Wtedy jakoś sobie z tym radziliśmy, nie było innych rozwiązań - nawet nie "lepszych", po prostu nie było innych.
Dziś łatwiej jest zauważyć i zrozumieć to, o czym przejmująco śpiewał wtedy Paweł Birula. Łatwiej jest dziś usłyszeć niepewność ("Jeszcze czekam"), strach ("Wielki wyścig), panikę ("Dreszcze"), przytłaczający smutek ("Niedawno tak, pewnego dnia") i beznadzieja ("Piosenka bez sensu"). Dziś na pewno odczytujemy te słowa inaczej - i to nawet nie przez znajomość tła historycznego, politycznego, społecznego, a właśnie przez obudzoną wrażliwość na depresję, stany lękowe jak chorobę, a nie przypadłość, nie słabość, na pewno nie wybór. Co było "supernową", która powołała do życia tak przygnębiający świat? Czy "Płynąca marzeń rzeka" jest zmyje z nas smutek i przepędzi strach? Wszak skoro płynie - musi być nadzieja.
Posłuchajcie tych tekstów po trzydziestu latach. Pozwólcie poetom rocka na wciągnięcie Was na samo dno tamtej emocji, tamtej tęsknoty, jaka zawsze stała za beznadzieją. I zastanówcie się, gdzie trafiają dzisiaj słowa sprzed trzech dekad.
O warstwie muzycznej już kiedyś napisali inni. Dość wspomnieć, że Władysław Komendarek jest tu sugestywnym malarzem elektronicznych pejzaży, fantastycznym harmonistą, a zważywszy na doprawdy skromne możliwości sprzętowe tamtych czasów w Polsce - miejscami niemal genialnym instrumentalistą. Gitara Andrzeja Puczyńskiego stawia mury tam, gdzie fundament położą Zbigniew Fyk z Wojciechem Puczyńskim. NIesamowity głos Pawła Biruli i jego brzmiąca jak milion dolarów gitara dwunastostrunowa dopełniają symfonicznej palety najlepszej w Polsce dekady rocka. Całości dopełnia naprawdę sprawny miks. Ta płyta nie tyle pięknie się zestarzała, co nagle zaczęła znów zyskiwać na aktualności.